poniedziałek, 15 marca 2021

Michel Houellebecq "H.P. Lovecraft. Przeciw światu, przeciw życiu"

"Ktoś gdzieś zarobił miliony dzięki spuściźnie samotnego geniusza, który w chwili śmierci był na skraju nędzy".

- Stephen King ze wstępu 


Pasjami oglądam sesje RPG "Zewu Ctulhu" na kanale Baniak Baniaka, ale z tekstami Lovecrafta nie miałam styczności. Postanowiłam wypożyczyć z biblioteki publicznej wszystko co znajdę tego pisarza i znalazłam ... dwie książki. Obie wydane w latach osiemdziesiątych. Myślałby kto, że popularność "Zewu Ctuhlu" jako systemu RPG przyniesie nawał nowych egzemplarzy do bibliotek publicznych, jednak jest to nadal chyba popularne jedynie w pewnych kręgach.

Wypożyczyłam jeszcze jedną książkę. Nie Lovecrafta, ale Houellebecqa o Lovecrafcie.

Można powiedzieć, że Houellebecq jest w Lovecrafta zapatrzony, że przesadza, wyolbrzymia, jest stronniczy. Opisuje wizje Lovecrafta, posiłkując się cytatami z jego listów oraz opowiadań. Z precyzją wyjaśnia czytelnikom zabiegi stosowane przez pisarza. Tłumaczy na czym polega mitologia Lovecrafta, co takim laikom jak ja wiele może rozjaśnić. Nie mamy do czynienia ze światem tak złożonym jak ten Tolkiena. Mamy do czynienia ze światem, w którym wiele jest niedopowiedziane i  nieznane. Nie wiemy kiedy się rozpoczął. Jest nieskończony. Eseista nie omija również ważnego aspektu rasizmu i antysemityzmu pisarza, za co kilka lat temu chciano spalić dzieła Lovecrafta na stosie, a jego samego zepchnąć w otchłań zapomnienia. Na szczęście się to nie udało. Cancel culture to nie jest dobry pomysł, można to załatwić w bardziej cywilizowany sposób. Houellebecq zahacza w swoim eseju o każdy ważniejszy punkt w życiu pisarza, stara się go wytłumaczyć i opisać tak, by stał się ludzki. Nazywa go dżentelmenem nieprzystosowanym do współczesnego świata.

Dla kogoś, kto czyta wszystkie horrory, które pojawiają się na rynku, opowiadania Howarda Philipsa mogą być mało straszne. Miał teksty słabsze oraz te, które Houellebecq nazywa "wielkimi tekstami". W Dagonie, którego czytałam naprzemiennie z powyższą książką, były opowiadania, po których zadawałam sobie wątpiące pytania "Aha, i to jest TAKIE przerażające?", żeby po kolejnym tekście odłożyć książkę, jakby mnie parzyła - "Dobra, już wiem dlaczego to jest TAKIE przerażające". Opowiadania Lovecrafta są przerażające właśnie przez swoje niedopowiedzenia. Nie wiemy tak do końca co się stało, dlaczego i co jeszcze może się stać. Groza u Lovecrafta to coś innego niż dużo trupów i rozlew krwi. 

Esej jest wart przeczytania przez osoby, które dopiero zaczynają swoją przygodę z Lovecraftem, ale również starych wyjadaczy, którzy chcieliby spojrzeć na twórczość i samą postać pisarza innym okiem.

Cthulhu fhtagn!

PS Postanowiłam, że choćbym miała się dzisiaj popłakać to jak zacznę recenzję to ją skończę. Nie wykluczone, że coś jeszcze do niej dopiszę, ale muszę przełamać impas pisania tekstów, a potem czytania ich na drugi dzień i stwierdzania, że są do poprawy, zostawiania tego na kiedy indziej, a to kiedy indziej nie następuje.

sobota, 16 maja 2020

Niech ktoś urodzi za mnie, czyli "Położna. 3550 cudów narodzin" Jeanette Kalyty

Ciąży, porodu, połogu i innych słów związanych z przyjściem na świat dziecka jestem tak blisko, jak występu na Brodway'u. Można nawet powiedzieć, że bardziej prawdopodobne jest, że będę stepować w USA niż rodzić dzieci. Tak, wiem, nigdy nie mów nigdy bla bla bla ciąża jest super bla bla bla to nie choroba dzieci są cudowne bla bla bla kto ci na starość poda szklankę wody. Że tak zacytuję Katarzynę Piasecką: "Wychowanie dziecka kosztuje średnio 180 tysięcy złotych. Myślę, że odłożę sobie dwie dychy i ktoś mi ją poda. Ewentualnie trzy to może mi cytrynki dorzuci". Także ten.

Nie znaczy to, że książkę Jeanette Kalyty wysłuchałam z musu albo z nudów. Raczej z ciekawości ... co mogła napisać kobieta znana, podejrzewam że nie tylko mnie, li i jedynie z reklamy płynu do higieny intymnej.

Pierwsze, co bardzo mi się spodobało, to głos lektorki, którą okazała się sama autorka książki. Głos przyjemny, kojący, ciepły, pełen emocji. Wiadomo, że w audiobookach lektor to połowa sukcesu. Książka może być sama w sobie niesamowicie porywająca, ale z nieodpowiednim głosem i interpretacją jest nie do wysłuchania. Oczywiście, upodobania co do lektorów to czysty subiektywizm. Kiedy pani Jeannette znudzi się odbieranie porodów, może spokojnie nagrywać audiobooki.

Książka, właściwie autobiografia, wciąga. Od pierwszych stron śledzimy zmieniający się świat położnictwa w Polsce. Z jej opisów i z tego, co czasami zdarza mi się czytać w internecie, mam nieodparte wrażenie, że w pewnych aspektach nie zmieniło się zbyt wiele. A nawet: był taki czas, że pod względem podejścia do pacjentki, szeroko rozumiane położnictwo było bardziej nastawione pozytywnie. Jasne, wszystko zależy od regionu, szpitala, lekarza, położnej, pielęgniarki itd. itp. W jednym miejscu będzie ciemnogród, w drugim cudowny XXI wiek. Autorka przeprowadza nas przez kolejne lata swojej pracy jako położonej, opowiada o uprzedzeniach z jakimi się spotkała w ciągu swojej pracy oraz niewątpliwych zmianach, jakich doczekała i sama wprowadzała, często z narażeniem swojej reputacji i posady.

Myślę, że ludzie mające za sobą poród nie będą zdziwione czy też zszokowane niektórymi opisami zachowań ludzkich. Dla osoby takiej jak ja, która w bólach urodziła jedynie pracę magisterską (i aktualnie rodzą w cierpieniu sprawozdanie ze stażu), opisy zachowań ludzkich przed, w trakcie i po porodzie są zadziwiające. Niby wiadomo, że jest to stresujący czas, a ludzie w stresie robią różne dziwne rzeczy, ale ... Każda osoba inaczej przeżywa poród, nie zawsze jest to krzyczenie w bólach i złorzeczenie na cały świat.

Książki nie polecam osobom, które ... są w ciąży ;) Moje dwie ciężarne koleżanki miały podejście do tego audiobooka i zgodnie powiedziały, że zapowiada się ciekawie, ale zostawiają sobie lekturę na po porodzie. Nie chciały, żeby historie zawarte w "Położnej" popchnęły je do rozmyślań o tym, co może pójść nie tak i zamartwiania się. Oczywiście, każdy człowiek ma inny próg odporności psychicznej, także trzeba samemu ocenić czy akurat ta książka w tym momencie będzie odpowiednia.

Położna. 3550 cudów narodzin to nie jest książka popularnonaukowa, opisująca z historyczną precyzją zmiany w polskim położnictwie. To książka opisująca zmiany, których sama autorka była świadkiem i które starała się wprowadzać na wzór zachodnich państw. Oprócz tego to po prostu niesamowita historia porodów i ludzi! Nie żałuję ani jednej minuty, którą poświęciłam na tego audiobooka.

poniedziałek, 29 lipca 2019

"Jak zawsze" Zygmunta Miłoszewskiego, czyli co by było gdyby nie było (ale może jednak było?) ...


Ciężko było mi się za tę książkę zabrać ze względu na wątpliwą rekomendację, jaką usłyszałam na jednej z konferencji bibliotekarskich. Nie pamiętam już wystąpienia prelegentki, ale zapamiętałam moment, kiedy poleciła Jak zawsze, które było dla niej pewnego rodzaju terapią radzenia sobie ze starością. Głośno przeczytała fragment, w którym główna bohaterka kupuje seksowną bieliznę. Później spojrzała na salę i powiedziała: "Zgodzą się Panie, że książkę warto przeczytać, prawda?". Hahahaha, nie. Nie. Po prostu nie. Łał, to jest właśnie to co chciałam usłyszeć na konferencji poświęconej pracy bibliotekarzy i pomysłom na rozwijanie czytelnictwa. Nie. Nope.

Więc jakim cudem włączyłam audiobooka i wysłuchałam do końca? A no takim, że pewnego razu znowu pojawiła się zimowa akcja Inpostu i Legimi - odbierz szybko paczkę, a dzięki numerowi paczki dostaniesz darmowego audiobooka. Zrobiłam zbiórkę wśród znajomych, wykorzystałam wszystkie sześć czy siedem kont, które mam założone w Legimi, ponieważ na jedno konto można było "kupić" tylko 3 książki, a ja miałam dużo numerów (prawdziwy ze mnie Polak-Cebulak, czekam na order). Jedną z wybranych książek było właśnie Jak zawsze Zygmunta Miłoszewskiego.

Słuchałam długo i na raty. A bo to nie miałam ochoty, a to jechałam autobusem i nie miałam jak, a to mnie nudziło, zasypiałam, nie chciało mi się. Zupełnie zapomniałam, jak to cudownie jest połączyć przyjemne z pożytecznym, czyli wykonywać domowe obowiązki i słuchać w tym czasie książki. Przecież po to kupiłam sobie słuchawki bezprzewodowe, żeby w czasie odkurzania nie przeszkadzał mi dyndający kabel z telefonu. Oprócz tego uciążliwe obowiązki domowe wykonuję możliwe jak najrzadziej, tylko wtedy kiedy bałagan zagraża mojemu życiu lub zdrowiu. Wiadomo, jest to niebezpieczne po stokroć kiedy kurz zaczyna krzesać ogień, szczególnie jeżeli ma się drewnianą podłogę w mieszkaniu. Wzięłam się i zaczęłam słuchać. A kiedy zaczęłam i mnie wciągnęło to już nie mogłam przestać. Efektem jest skrupulatne posprzątanie sypialni oraz wyczyszczenie łazienki - niestety książka skończyła się za szybko, więc umycie kafelek zostawiam sobie na kolejny raz.

Grażyna i Ludwik, bohaterowie Jak zawsze, dzięki przypadkowi, magii czy też wielkim pragnieniom, mają możliwość ponownego przeżycia swoich najlepszych lat. Mąż i żona, partnerzy, kochankowie, rodzice, razem od 50 lat. Ona przychodziła do niego na terapię, on miał żonę i dla Grażyny się rozwiódł. Miłość, namiętność, seks, przywiązanie. W 2013 roku po swojej 50 rocznicy budzą się rano i ze zdziwieniem uświadamiają, że są młodzi i jest rok 1963. Sen? Złudzenie? Kiedy już przyzwyczajają się do tego nienaturalnego stanu - przecież jeszcze dzień wcześniej mieli po 80 lat - zaczynają zastanawiać się nad podjętymi lata temu decyzjami. Czy Grażyna dobrze zrobiła zostając z Ludwikiem? Czy rzeczywiście pierwsza żona Ludwika była zimna i niedostępna? Czy życie w małżeństwie było tym, o czym oboje marzyli? Pojawia się wiele pytań i nieporozumień. Świat, w którym się budzą, też jest inny. Wydaje się lepszy i bardziej kolorowy. Zaczynają swoje drugie życie przed największymi wydarzeniami, które na zawsze zmienią historię Polski. Czy można było inaczej? Czy dzięki ich wiedzy można tak pokierować losami kraju, żeby nie trafić pod władzę Moskwy?

Każdy z nas podjął w życiu różne decyzje. Niektórych jesteśmy pewni, a do innych czasami wracamy myślami i zadajemy sobie pytanie "A gdybym …". Nigdy nie dowiemy się, co by były gdybyśmy poszli inną drogą, możemy się jedynie domyślać. Książka jest dosyć smutną i dającą do myślenia refleksją nad ludzkim życiem. Nagle coś, czego bohaterowie Jak zawsze nie kwestionowali od 50 lat, może ulec zmianie. Mogą jeszcze raz podjąć decyzje, zobaczyć czy to inna ścieżka, na którą się nie zdecydowali, byłaby lepsza.

To, że książka jest nostalgiczna nie znaczy, że nie ma w niej humoru. Może nie gwarantuje wybuchów wesołości, ale wiele razy parskałam śmiechem. Duża w tym zasługa lektorów, którzy przeczytali i odegrali role fenomenalnie. Dla wszystkich ukłony i aplauz, ale Kazimierz Kaczor i Dorota Kolak pozamiatali.

Zakończenie? Nadal się nad nim zastanawiam. Smutne? Dające nadzieję? Jeszcze nie wiem. Chyba muszę przeżyć o 50 lat więcej, żeby zrozumieć.

Na początku nie byłam pewna czy książka o seniorach, którzy nagle dostają okazję na drugie życie, będzie dla mnie ciekawa i zrozumiała. Kręciłam głową z niedowierzaniem, w jaki sposób można opisać prawie trzydziestolatków - jak dorosłych, poważnych ludzi, mających poważne prace, dorosłe ubrania i robiących poważne rzeczy. Straszne. Przecież tak to się zachowują ludzie, bo ja wiem, czterdziestoletni. Po czym uzmysłowiłam sobie, że mam 29 lat. Trochę się przeraziłam. Czy to już czas zamienić znoszoną torbę na elegancką torebkę, a dżinsy i popkulturowe koszulki na garsonki i żakiety?! Nie. Po pierwsze: mamy XXI wiek. Po drugie: w życiu nie uwierzę, że w ołówkowej spódnicy może być wygodnie. Po trzecie: z moją twarzą i ubiorem ludzie biorą mnie za dużo młodszą. Więcej plusów. Zostaję przy swoim. Pomyślę o tym jutro ... za 10 lat.

Książkę polecam. Mocno. Dla mnie początek był ciężki, a potem pogalopowało. Czy masz lat 20, 30, 40 i więcej - każdy wyniesie z tej powieści coś innego. Dla każdego, w zależności od wieku, będzie miała inne przesłanie. Ile ludzi, tyle zrozumienia dla zachowania i decyzji bohaterów.

Co ja bym zrobiła gdybym nagle przeniosła się 10 lat do tyłu? Wiele razy nad tym myślałam i jednego jestem pewna: wybrałbym inny kierunek studiów. Trochę to przerażające, że zmieniłabym coś, co mnie ukształtowało. Inny kierunek, inni znajomi, inne perspektywy. Mówi się, że nigdy nie jest za późno na zmiany. I tak, i nie. Niektóre rzeczy łatwo zmienić, na inne szkoda czasu i energii. To pisałam ja, Pałlio Koejlo Bibliotekarus.

PS Zaczęłam prowadzić bullet journal. Jedną recenzję tygodniowo wpisałam sobie do planów. Tak w ramach motywacji i zmian w życiu. Oprócz tego testuję aplikację Blogger na telefonie, żeby bardziej zmotywować się do pisania recenzji. Więc jeżeli w tekście pojawiły się błędy albo bezsensowne słowa to przepraszam - jak tylko włączę laptopa to sprawdzę tekst pod kątem baboli (autokorektę kocham, ale czasami doprowadza mnie do szału).

piątek, 22 lutego 2019

Trzeba mieć zdrowie, żeby chorować, czyli "Obsesja" Katarzyny Bereniki Miszczuk

Do kryminałów i innych thrillerów podchodzę z rezerwą. Obok książek obyczajowych jest to rodzaj literatury, który najbardziej mnie rozczarowuje swoim zakończeniem. Albo już od połowy książki (lub wcześniej) wiem, kto zabił, albo wytłumaczenie motywu mordercy jest totalnie bez sensu. Albo jedno i drugie. Wiecie, coś w stylu: zabija bo ... i tutaj autor książki zdaje sobie sprawę, że w sumie nie wie dlaczego jego bohater zabija, więc kupuje butelkę albo dwie ewentualnie siedem butelek wina, upija się i wpada na jakiś błyskotliwy pomysł - tak, zabija bo jest mu żal jeży, które codziennie giną na drogach, więc zabija wszystkich kierowców, łał ale genialny pomysł, shut up and gimme money, będzie bestseller, wycinajcie konfetti.

Z podobną rezerwą podeszłam do Obsesji Katarzyny Bereniki Miszczuk. Dwa miesiące wcześniej skończyłam czytać Przesilenie, ostatnią część cyklu "Kwiat Paproci" (której może recenzję stworzę, ale nie wiem czy mi synonimów starczy), a tutaj kolejna książka tej samej autorki. Pani kochana, siem rozczarowałach łostatniom ksiunżkom, ale darowanemu kuniowi w zymby siem nie zaglądo (tak, Obsesję uzyskałam z akcji InPostu i Legimi). Akurat potrzebowałam czegoś mało wymagającego, co nie obciąży moich zmaltretowanych przez głupotę uczniów szarych komórek. Niech będzie, posłuchajmy!

Joanna Skoczek jest psychiatrą. Pracuje w jednym z Warszawskich szpitali, mieszka w kawalerce na Pradze, za towarzysza mając Kołtuna - persa, który chyba w dzieciństwie wypadł z łóżeczka kilka razy za dużo, taki brzydki. Niedawno się rozwiodła i stara się ogarnąć swoje życie na nowo. Praca jak praca: starzy pacjenci, nowi pacjenci, konsultacje, służbowe kontakty towarzyskie: te mniej przyjemne (cycata stażystka) i te przyjemniejsze (doktor Tomasz). Nuda, panie, nuda. Pewnego dnia Asia przyjeżdża do pracy i dowiaduje się, że w koszu na brudne ubrania znaleziono ciało jednej z pacjentek. Policja uważa, że po trzech miesiącach powrócił seryjny morderca kobiet. Na Warszawę padł blady strach, a na niebie pojawił się znak wzywający Batmana, by kolejny raz uratował mieszkańców Gotham … nie, wcale nie. Pojawił się ktoś równie męski i też w pięknie opinającym się skórzanym wdzianku na odpowiednich częściach ciała.

Podejrzewam, że osoby, które czytają thrillery i kryminały na tony mogły szybciej rozgryźć mordercę. Dla mnie, osoby która boi się po takich książkach iść do łazienki, bo na pewno w sedesie czai się morderca z tasakiem, książka była dużym zaskoczeniem. Kiedy już, już byłam pewna, że wiem kto jest mordercą, autorka serwowała nowe fakty, przez które swoje wcześniejsze przemyślenia mogłam zepchnąć na dno i przydeptać. "Hahaha! Rozgryzłam fabułę!" byłam z siebie dumna, kiedy wydawało mi się, że połączyłam wszystkie elementy układanki w piękną całość - autorka nagle wywracała stolik z moimi pięknie ułożonymi puzzlami poszlak i dawała jasno do zrozumienia, że wiadomo gdzie mogę sobie to wsadzić. Przyznaję szczerze: do końca nie wiedziałam kto jest mordercą. W głowie miałam milion różnych pomysłów na to, kto zabija. Podejrzewałam praktycznie wszystkich, łącznie z główną bohaterką. Osoba mordercy mocno mnie zaskoczyła i bardzo podobały mi się jego motywy.

Książkę polecam. Bardzo dobrze mi się jej słuchało. Ewa Abart zrobiła fenomenalną robotę, a oprócz tego jej głosu aż miło posłuchać. Obsesja trzyma w napięciu, podszyta jest humoerem, który rozładowuje lekko napięcie - takie ostrożne "haha … ha … ha", bo po prostu wiecie, że coś się zaraz stanie.

Aktualnie jestem ustawiona w kolejce do wypożyczenia drugiej części "W lekarskim fartuchu". Czy to jako audiobook, ebook czy papierowe - wciągnę z pewnością. I oby, OBY, drugi tom był tak dobry jak pierwszy, bo nie ma nic gorszego niż złe kontynuacje (gorsze jest tylko, jak lekarz przykłada ci zimną głowicę stetoskopu do ciała … brrrr).

środa, 8 sierpnia 2018

"Kiedy widzę zwierzątko - chcę je przytulić. Kiedy widzę człowieka - chcę go ominąć!", czyli "Był sobie pies" W. Bruce Cameron

Jestem w stanie przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz płakałam - tak po prostu. I nie jest to bardzo odległa data. Na filmie płakałam, kiedy oglądałam "W głowie się nie mieści". Ale do teraz miałam bardzo duży problem, żeby wskazać książkę, na której płakałam. Czytam bardzo różne książki, ale od niepamiętnych czasów żadna nie odkręciła we mnie łzawego kurka. Do teraz.

Czytając Był sobie pies płakałam jak bóbr. Nie, nawet nie. RYCZAŁAM! Do tego stopnia się zapętliłam we łzach, że kiedy skończyły mi się chusteczki to wycierałam nos w poszewkę, żeby tylko nie przerwać czytania. Tak bardzo zalewałam się łzami, że w którymś momencie w mojej głowie pojawiła się myśl, że na pewno się odwodniłam.

Był sobie pies opisuje kilka wcieleń tego samego psa. Bailey, bo takie imię w swoim najdłuższym i jednym z najwspanialszych wcieleń otrzymuje zwierzak, za każdym razem jest innej rasy, koloru, zmienia też płeć. Ale pamięta każde swoje poprzednie wcielenie. Jest kochającym swoich właścicieli psem, który wykonuje ich polecenia na swój psi sposób. Każde jego wcielenie jest pełne ciepła i dobroci. Jego misją jest kochanie ludzi i w każdym ze swoich żyć stara się to robić jak najlepiej. Jest towarzyszem małego chłopca, psem policyjnym, zagubionym psiakiem. I chociaż po Bailey'u pojawiają się kolejne psie osobowości, to Bailey jest w każdym z nich i szuka swojego chłopca.

Książka napisana z perspektywy psa. Na początku książka wydawała mi się za bardzo dziecięca, napisana zbyt naiwnym językiem. A po kolejnych rozdziałach wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jak może myśleć pies, ale gdybym się zastanawiała to zdecydowanie tak, jak napisana jest ta powieść. Prosto, a jednocześnie na swój sposób pokrętnie. Z oddaniem i miłością, a jednocześnie z niepewnością w związku z zachowaniem ludzi. Strachem, a jednak odrobiną ufności. Trudno jest mi stwierdzić, jak bardzo narracja odwzorowuje potencjalne zachowanie psa (jestem zadeklarowaną kociarą), ale z moich nielicznych obserwacji psów stwierdzam, że chyba oto właśnie chodziło.

W trakcie czytania książki nie tyle targały mną emocje związane z nieodpowiedzialnym zachowanie ludzi wobec zwierząt (znieczulica ludzka doprowadza mnie do szewskiej pasji, jak można znęcać się nad kimś, kto nie jest w stanie się obronić), ale również wróciły do mnie wszystkie uczucia, które przeżywałam w ostatnich dniach życia mojego kota. Przeżyliśmy 15 lat razem i najbardziej żałuję, że nie zdążyłam pozwolić mu odejść w sposób najmniej bolesny dla niego - do końca wierzyłam, że się jeszcze podniesie.

Jednych książka jedynie delikatnie wzruszy, drudzy - tak jak ja - będę wylewali hektolitry łez. Jeszcze inni, dla których zwierzęta wyglądają jedynie dobrze na talerzu, nie wzruszą się w ogóle.

Każdemu zwierzolubowi, który stracił ukochanego towarzysza i przyjaciela mogę jedynie zadedykować jeden z najpiękniejszych wierszy o śmierci zwierzęcia, jakie kiedykolwiek przeczytałam (fragment): "A jeśli ktoś mi zarzuci, że świat widzę w krzywym lusterku, to ja powtórzę: on wróci... Choć może w innym futerku" - F. J. Klimek

PS A takie śmieszki robię sobie z kotangesy :P

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

#1 Szybka Szpilka / Polacy jeszcze dawniej w szkole żon

Szybko, krótko i na temat. Bo zdarza mi się, że o niektórych książkach muszę coś napisać, a niekoniecznie jestem w stanie długo i rozwlekle. Skąd nazwa? Mój kotanges nazywa się Szpilka i jest bardzo szybka - świadczą o tym moje rozliczne blizny po jej szpilkowatych pazurach.


Monika Richardson - Lubię być Polakiem
Wywiady z ludźmi, którzy stali się Polakami z wyboru lub takimi, którzy musieli zdefiniować swoją polskość na obczyźnie. Książka jest kopalnią wartościowych przemyśleń, cytaty z niej można przerabiać na tatuaże lub naklejki motywacyjne na ścianę. Pozwala zastanowić się nie tylko nad nami samymi jako ludźmi ale również nad nami jako Polakami. 

Janina Broniewska - Dawno i jeszcze dawniej
Od połowy nudna i cudownie propagandowa. Czego się spodziewać po książce, która miała udowodnić dzieciom, że po wojnie będzie już tylko lepiej, a Polska to silny, rozwijający się kraj i jest w nim zupełnie normalnie. Hmm, tak jakbym to już ostatnio gdzieś słyszała ...
 
Magdalena Witkiewicz - Szkoła żon
Wypłukuje ostatnie szare komórki z mózgu. Z tej całej erotyczno-seksualnej mieszanki stara się wybić jakieś przesłanie, ale zanim porządnie się pojawia, od razu jest zmywane z pokładu przez kolejną falę michalakowo-grejową. Przeraża mnie, że niektórzy czytają tylko taką literaturę.

czwartek, 10 sierpnia 2017

In postęp we trust, czyli "Stulecie chirurgów" Jürgena Thorwalda

"Złoty wiek chirurgii" - czas kiedy odkryto narkozę, zajęto się antyseptyką, a dzięki temu coraz śmielej grzebano w ludzkich wnętrznościach i wykonywano operacje, które jeszcze kilkanaście lat wcześniej wydawały się niemożliwe do przeprowadzenia.

Książka to zapiski Henry'ego Hartmanna - amerykańskiego chirurga, dziadka Jürgena Thorwalda. Dzięki swojemu ojcu, który chciał, żeby jego syn był wykształconym lekarzem, Henry ukończył medycynę, praktykował a później zajął się podróżowaniem po świecie i dokumentowaniem największych odkryć i postępów jemu współczesnej medycyny.

Szczegółowe opisy odkryć i jak do nich dochodziło spowodowały, że dotarło do mnie jak wielu ludzi musiało umrzeć w męczarniach, jak wiele lekarze z poprzednich wieków ćwiczyli i pracowali, żeby dokonywać odkryć, żeby udoskonalać swój warsztat pracy, żeby ciągle iść do przodu. Oczywiście, było też wielu, bardzo wielu lekarzy, którzy uważali, że pewnych operacji nie należy przeprowadzać, a bardzo chorych ludzi oddać należy w opiekę Bogu. Całe szczęście, że znalazło się parę osób, które postanowiło w tamtym czasie "zabawić się w Boga". Paru ludzi z otwartymi umysłami, lata praktyki, narażanie się na wyśmiewanie na konferencjach i w czasopismach lekarskich. I nagle ich metody zaczęli przejmować i udoskonalać inni, równie postępowi lekarze, którzy też nie mogli już patrzeć na wszechobecną śmierć i zgony pooperacyjne.

Książkę czyta się dosyć mozolnie, jest naszpikowana szczegółami, datami. Nie da się zboczyć myślami na inne tory - chwila nieuwagi i już nie wiemy, gdzie skończyliśmy czytać. Widać, że dziadek Thorwalda wykonał tytaniczną pracę w odszukiwaniu faktów historycznych dotyczących postępowych operacji w "złotym wieku chirurgii". Lektura mocna, wstrząsająca, czasami wyciskająca łzy z oczu (popłakałam się jak bóbr przy jednym z rodziałów). Bardzo polecam, bo warto uświadomić sobie, że to, co dzisiaj jest dla nas czymś niesamowicie oczywistym i powszednim, kiedyś było niesamowitym, przełomowym odkryciem. 

PS Coś do zabłyśnięcia wśród znajomych: nazwa płynu "Listerin" pochodzi od nazwiska brytyjskiego chirurga Josepha Listera - a czym zasłynął to doczytajcie w książce ;)