piątek, 3 marca 2017

"Tajemnica biblioteki", czyli Lasse i Maja odkrywają tajemnice, a Martin Widmark ma trudną przeszłość

Staram się zawsze pisać bez większych spoilerów. Nigdy nie zdradzam zakończenia książek. Ale dzisiaj, teraz, przy tej książce dla dzieci po prostu nie mogę wytrzymać i zdradzę kto ZABIŁ! (dobra, nie zabił, ale ukradł książkę ... a mógł zabić ... ). Więc ostrzegam - w tym wpisie zdradzam całą intrygę, czyli SPOILER ALERT!

To pierwsza książka z serii "Biuro Detektywistyczne Lassego i Mai", którą przeczytałam. Jako bibliotekarka musiałam sprawdzić co też w tej bibliotece piszczy. I mam dość mieszane uczucia. Nawet bardzo mieszane. Jakbym była źle przygotowanym martini dla Jamesa Bonda.

Fabuła w skrócie: ktoś kradnie książki z biblioteki publicznej. Nie byle jakie książki, bo "białe kruki". Jest trzech podejrzanych: pastor, przyrodniczka i konserwator. Każdy z nich jest idealnym materiałem na złodzieja. Lasse i Maja zaczynają śledztwo. Okazuje się, że książki kradł pastor, który przechodzi na emerytuję. Kradł książki, żeby ofiarować je Jezusowi na święto Wniebowstąpienia.

Intryga bardzo mi się spodobała, sposób działania młodych detektywów również. Autor w nienachalny sposób przedstawił, jak zróżnicowane jest szwedzkie społeczeństwo. Trudno było zgadnąć, kto był złodziejem, bo każda osoba była bardzo prawdopodobna (posądzałam nawet bibliotekarkę). Tutaj olbrzymi plus dla autora za zagadkę - dla młodych czytelników świetne ćwiczenie umysłu. Ale grande finale - koszmar.

Z pastora zrobiono, delikatnie mówiąc, głupka. Jak już się okazało, że to pastor kradł książki to, pamiętając, że przechodzi on na emeryturę, spodziewałam się raczej, że chciał te książki sprzedać, żeby mieć odłożone pieniądze na swoje dalsze życie. Pewnie gdyby książkę napisał Polak i akcja działaby się w Polsce to takie właśnie byłoby zakończenie tej książki :P
Ale nie! Pastor kradł książki, żeby oddać je przelatującemu Jezuskowi! Serio, czy naprawdę trzeba było wymyślić akcję oddawania książek przelatującemu Jezuskowi? Przelatującemu Jezuskowi!!! Bo jest przecież Wniebowstąpienie. To takie logiczne, że Jezusek nagle przeleci obok wieży kościelnej, złapie książki i pofrunie dalej. Paczkę od piekarza też odbierze, jeżeli ten rzuci ją wystarczająco wysoko. A co tam, niech napełni balon helem i puści do nieba, Jezusek i paczkę przejmie i sobie odpocznie, jak się do balonu doczepi.

Już pal licho, że bibliotekarka została przedstawiona w sposób stereotypowy - okulary, spódnica, pulowerek i bezkształtna masa na głowie. Prawie przestało mnie denerwować takie stereotypowe przedstawianie bibliotekarek, chociaż staram się je tępić i walczę z nim zaciekle w moim otoczeniu. Ale autorowi jakiś pastor musiał kiedyś zrobić straszną krzywdę, że przedstawia duchownych w swoich książkach w taki sposób. Kilka z tej serii już przeczytałam i w każdej książce, w której pojawia się postać pastora, jest on przedstawiany jak człowiek niespełna rozumu. 

I może nie powinnam się tłumaczyć, ale powiem: nie oburzam się na to przedstawienie pastora dlatego, że przejmuję się jakoś specjalnie wątkami chrześcijańsko-katolicko-religijnymi. Mocno mnie takie wątki nie obchodzą. Oburzam się, bo ten cały wątek z pastorem, który wyrzuca książki za okno przedstawia pewną grupę w okropnie negatywnym, mało inteligentnym świetle. A pamiętajmy, że jest to książka dla dzieci. Gdyby przyrodniczka zakopywała te książki w ziemi, bo wierzyłaby, że to spowoduje wzrost roślinności, albo konserwator wmurowywał książki w ścianę, bo to wzmocni mury, to też bym się oburzała. Przedstawianie jakieś grupy w negatywnym świetle jest nieodpowiednie. A cały proces Wniebowstąpienia Pana Jezusa można wytłumaczyć w inny, mniej rażący swoją głupota sposób.

Trzeba bardzo, bardzo ostrożnie pisać książki dla dzieci. Bardzo. Tak samo jak trzeba pomyśleć kilka razy, zanim powie się coś przy dzieciach. Bo dzieci są ja gąbka. Nasiąkają tym co przeczytają i przejmują opinie dorosłych. W dzisiejszych czasach to nie jest tak, że dzieci są złe, niedobre i w ogóle olaboga. Dzieci najczęściej przejmują zdanie i postawy rodziców. Powielają to, co usłyszą w domu. A potem w szkole i na ulicach słyszymy to co słyszymy. I narzekamy na dzisiejszą młodzież, która nagle w magiczny sposób "sama" wyrosła na takich roszczeniowych.