czwartek, 26 stycznia 2017

Mieszko, Mieszko, przystojny koleżko, czyli "Szeptucha" Katarzyny Bereniki Miszczuk

To druga książka Katarzyny Bereniki Miszczuk, którą przeczytałam (wcześniej miałam wątpliwą przyjemność zapoznać się z "Ja, potępiona". Tutaj można przeczytać, co autor miał na myśli: klik!). Podeszłam do niej dosyć sceptycznie, nawet bardzo, wręcz od razu byłam na nie. Jednak nadal aktualne jest "nie oceniaj książki po okładce".

Mieszko I nie przyjął chrztu. Powiedział mocne, stanowcze "nope". Dzięki temu współczesne państwo Polan, oprócz ogólnie pojętej nowoczesności, jest otoczone przez starodawne wierzenia i tradycje.
Ogólnie totalnie kupuję pomysł na Polskę słowiańską, a nie chrześcijańską. W trakcie lektury dowiadujemy się o kolejnych słowiańskich obyczajach, które nadal są kultywowane i bardzo mocno siedzą w codzienności współczesnych Polan. W czasie lektury pojawiło mi się parę filozoficznych pytań, na przykład "Ale czy granice państwa wyglądałyby tak samo jak teraz?". A potem zdałam sobie sprawę, że to w sumie nie jest ważne dla całej fabuły. Umówmy się, przy tej książce nie zadasz sobie Wielkiego pytania o życie, wszechświat i całą resztę. Po prostu to nie jest tego typu książka. Nie można do niej podejść racjonalnie (co ja piszę, chyba tylko mnie przychodzą do głowy trudne pytania w czasie lektury lekkich książek).

Bohaterowie noszą słowiańskie imiona. Główna bohaterka, Gosława Brzózka (zwana Gosią), po uzyskaniu dyplomu, musi wyjechać na rok z domu, żeby odbyć praktyki u szeptuchy. Takie jest prawo i nie da się tego zmienić. Po roku ma zdecydować, czy chce zostać szeptuchą czy też jednak wraca do cywilizacji i zostaje pełnoprawnym lekarzem. Perspektywa wyjazdu na zapadłą wieś i mieszkanie w rozwalającej się chacie przyprawia Gosię o zimne dreszcze (te robaki, ten bród, te wirusy i grzyby, a ile chorób ...). Na szczęście razem z przyjaciółką wynajmują mieszkanie w mieście. Pierwsza podróż do przyszłego miejsca pracy okazuje się męczarnią. Gosia, styrana jak koń po orce, pragnie po prostu umrzeć w rowie. Jednakże! Przez zupełny, kompletny przypadek pomaga jej w dotarciu do miejsca docelowego młody mężczyzna, co ma Mieszko na imię. Gosia nie jest jedną z tych kobiet, które zawsze wyglądają idealnie. Do brudnej i spoconej aparycji dodaje jeszcze kompletny brak elokwencji. I gotowe, zrobiła z siebie głupią przed najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego widziała, czas umierać, bardziej już się nie da upokorzyć (spojler: jak się potem okazuje, da się). W domu szeptuchy okazuje się, że nie wszystko jest takie, jak Gosia sobie wyobrażała. Oj, nie wszystko, o czym główna bohaterka niedługo się przekona.

Przy kolejnych opisach fizjonomii Mieszka miałam ochotę krzyczeć: "Dobra, to już wiemy. Gimmie more!". Gdybyśmy udało się nam przez jedną stronę zapomnieć o tym, że Mieszko jest przystojny i och i ach to spokojnie, na kolejnej stronie od razu sobie o tym przypominamy, bo mamy kolejny opis jak jego mięśnie mają mięśnie, a te mięśnie mają mięśnie, które grają na lirze korbowej. I że w ogóle i łojezusicku, schrupać, przelecieć i całować (może niekoniecznie w tej kolejności). I kiedy miałam już ogłosić wszem i wobec, że jeszcze jedna strona opisu ciała jedynego przystojnego bohatera tej książki i zwariuję to nagle ... zmiana. Mniej więcej w połowie książki autorka najwyraźniej stwierdziła, że czytelnicy już bardzo dobrze wiedzą, że Mieszko jest przystojny i postanowiła skupić się na czymś, co mocno popchnie akcję do przodu. Od momentu, kiedy bogowie zaczynają mieszać w świecie ludzi, robi się ciekawie. Nawet bardzo.

Jak przez pierwszą połowę książki z trudem przebrnęłam to drugą pochłonęłam prawie na raz. Wciągnęło mnie do tego stopnia, że już ustawiłam się w kolejce w bibliotece po drugi tom, czyli "Noc kupały". Co jeszcze warto dodać: "Szeptucha" jest wręcz przesycona humorem. Raz bardziej udany żart, innym razem mniej, ale nadal bawi.

Udane połączenie słowiańskości, wierzeń, wykorzystanie legend, okraszone poczuciem humoru. Książkę polecam komuś, kto chce się pośmiać, rozerwać i poczytać o tych mięśniach Mieszka ;P Chociaż, tak jak pisałam, potem robi się już bardzo ciekawie. Właściwie to główną rekomendacją tej książki powinno być to, że postanowiłam sięgnąć po następną część. Jeżeli "Szeptucha" zainteresowała kogoś takiego jak ja, z moim wybrednym gustem, to zainteresuje większość osób

PS Ustawiłam się też w kolejce po dwie pierwsze części z cyklu o diablicy Wiktorii. Może trzecia część mnie rozczarowała, ale dwie pierwsze bardziej mi się spodobają. A co, raz się żyje. Tak mało czasu, tak dużo książek do przeczytania, więc w drogę!

Wiedźmin w kłopotach, czyli "Sezon burz" Andrzeja Sapkowskiego

Jedni nazywają tę książkę ostatnią częścią sagi o wiedźminie. Inni mówią, że najlepiej ją czytać przed zbiorem opowiadań Ostatnie życzenie (a dokładnie przed opowiadaniem Wiedźmin). Inni jeszcze, że nie, trzeba czytać w takiej kolejności, jak zostały wydane. Problemy mniej więcej takie jak przy ogarnięciu chronologii Gwiezdnych Wojen, szczególnie po premierze "Łotr 1".

Streszczenie: ukradziono miecze wiedźmina. Wiedźmin ich szuka przez 3/4 książki. Romans. Parno i duszno. Koniec streszczenia.

W tej części brakowało mi po prostu akcji. Za długo wszystko w książce kręciła się tylko wokół wiedźmińskich mieczy. Zastanawiałam się, kiedy pojawią się nowe wątki, kiedy wiedźmin odnajdzie miecze i ruszy na Tatara. Nie jest tak, że się w międzyczasie nic nie działo, bo działo się - wiedźmin pakował się w różne tarapaty (miłosne również). Jednak brakowało mi różnorodności wątków, które można śledzić. Było mi mało humoru, którym poprzednie książki z wiedźmińskiego świata były naładowane po sam czubek. Mało szalonych wiedźmińskich akcji. Wręcz wydawało mi się, że niektóre zdarzenia były wymyślone na siłę, żeby coś do książki dorzucić. Raczej dość stonowane dążenie do celu, czyli odnalezienia mieczy. Co natomiast na wielki plus i z tego się cieszę - pewne wątki miały zaskakujące zaskoczenie, jak w kryminałach, kiedy do końca nie potrafisz rozgryźć kto zabił.

"Sezon burz" mnie nie porwał. Gdybym oceniała punktowo to dałabym książce 4 punkty w sześciostopniowej skali. Dobrze było przeczytać kolejną książkę z cyklu o wiedźminie, zanurzyć się w ten świat ponownie, ale czuję dużo niedosyt. Chcę więcej. Mam wielką nadzieję, że pojawi się kolejna część - czy to kontynuacja cyklu czy dodatkowa historia. Wiedźmin to jedna z tych sag, które mam ochotę zapomnieć, żeby móc przeczytać ją jeszcze raz i cieszyć się nią na nowo.