wtorek, 23 sierpnia 2016

Nie byłam w Meksyku, ale Meksyk był u mnie, czyli "Przeklęta laleczka" Ewy Rajter

O tym, jak bardzo książka mnie wciągnęła, świadczy to, że otrzymałam ją w lutym a dopiero w lipcu skończyłam czytać. Od lipca staram się urodzić recenzję, ale jak widać idzie mi to niesłychanie opornie. Bo i książka, przynajmniej dla mnie, jest oporna.

W jednym z meksykańskich hoteli splatają się losy czwórki Polaków, którzy przylecieli do Meksyku w różnych sprawach. Zuzanna przyleciała na Światowy Kongres Kryminologów. Wiktor, fotograf, odkładał pieniądze na wymarzony wyjazd o Meksyku przez dwa lata. Ewa, malarka, pracuje nad zleceniem. Agata wraz z ekipą filmową otrzymała zaproszenie na wywiad od jednego z najbardziej wpływowych meksykańskich biznesmenów, który jest podejrzewany o kontakty z mafią. A na dodatek w hotelu w tajemniczych okolicznościach zginęła turystka. Jak połączyć te wszystkie osoby ze sobą? Okazuje się, że można, a nawet trzeba.

W Przeklętej laleczce wszystko jest zbyt idealne. Kobiety i mężczyźni są jak z obrazka. Nie ma najmniejszego problemu z porozumiewaniem się z obcokrajowcami. Angielski jest perfect. Inne języki, jakiekolwiek by one nie było, też nie sprawiają problemu w komunikacji międzyludzkiej. I może gdzieś tam są jacyś płatni zabójcy, którzy mogą cię zabić przez przypadek. Może i gdzieś tam jest jakiś narkotykowy boss, który musi dokonać zemsty. Może i pistolet zaraz wystrzeli. Czymże to jest, przy skuteczności działań naszych bohaterów. W moim odczuciu, czasami postacie działają kompletnie nielogicznie. Co robi naprawdę zdenerwowana osoba, która właśnie dostała bukiet kwiatów z liścikiem, w którym ewidentnie ktoś jej grozi? Pakuje się i dzwoni na policję? Nie! Bierze prysznic! To jest właśnie to, co w tej chwili powinna zrobić osoba, której grozi niebezpieczeństwo.

Czytając tę książkę czułam się jakbym czytała książkę Marty Fox Paulina w orbicie kotów (i wcześniejsze z tej serii). Niby wszystko się wali, niby wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że to się nie może udać, a jednak! Udało się! Jak to się stało? Kto tam wie, najważniejsze że nie zginęliśmy!

I jeszcze jedno, co mnie kompletnie rozwaliło. W książce bohaterowie czytają zbiór opowiadań jakiegoś amerykańskiego pisarza. I wszystko byłoby w porządku, gdyby była o tym tylko wzmianka. Ale nie. Czytamy te opowiadania razem z postaciami. Praktycznie 16 stron książki to te opowiadania, które - moim zdaniem - nie wnoszą nic ciekawego do całej książki. Akcja w tych momentach po prostu stoi, o ile nie kompletnie leży. Książka równie dobrze mogła być krótsza o to 16 stron, nikomu nie nic by się nie stało, a dla całej historii wyszłoby to na plus.

Żeby nie było tak, że mi się tylko nie podoba to teraz o tym, co mi się w książce podobało. Trzeba przyznać autorce, że jej opisy miejsc są niesłychanie barwne. Pisarka tworzy otoczenie z iście malarską precyzją.Wręcz czułam palące meksykańskie słońce i mieszaninę różnych zapachów unoszącą się w powietrzu. Podejrzewam, że wielu ludzi po przeczytaniu Przeklętej laleczki zacznie liczyć swoje oszczędności, pakować plecak i szukać najtańszego biletu lotniczego do Meksyku. Dla reszty, czyli takich home edition jak ja, wizja karteli narkotykowych i mafijnych bossów skutecznie utwierdzi w przekonaniu, że Zakopane czy Władysławowo to też bardzo dobry wakacyjny wybór - może słońce nie grzeje tak mocno jak w Meksyku, ale przynajmniej ludzi da się zrozumieć bez problemu (w większości).

Kolejnym plusem książki jest prawdziwość miejsc, które zostały opisane. Ewa Rajter wyznaje zasadę że "należy pisać o miejscach, które się zwiedziło". Autorka odwiedziła w swoich podróżach m.in właśnie Meksyk, więc opisuje miejsca, w których była i które widziała. Można wpisać w Google miejsce i nazwę hotelu i od razu hotel z naszej wyobraźni nabierze prawdziwego kształtu. Tak samo z innymi miejscami. Oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby bazować jedynie na własnym wyobrażeniu, ale ja bardzo lubię porównywać swoje wyobrażenia z rzeczywistością. Zazwyczaj okazuje się, że moja wyobraźnia wymyśliła coś, czego żaden architekt by nie zbudował.

Książka ... cóż, na pewno komuś się spodoba. Jest w niej trochę niebezpieczeństwa i erotyki (a czasami niezabezpieczonej erotyki). Usilnie w głowie pojawia mi się sformułowanie: powieść dla kobiet, które chcą czegoś więcej niż mdlejących bohaterek. Jeżeli natomiast potrzebujecie więcej realizmu i trochę więcej wartkiej akcji, poszukajcie czegoś innego.

Więcej o książce na stronie
Wydawnictwa Jaguar: 
http://wydawnictwo-jaguar.pl/books/przekleta-laleczka/

PS I na koniec jedno z moich ulubionych zdań z całej książki (Malarka Ewa opisuje swoje życie):
"Wiedziała, że według wszystkich znaków na niebie i na ziemi powinna być szczęśliwa (...)" - eee ... nie, to tak nie działa? To czy jest się szczęśliwym zależy przede wszystkim od tego, jak odnajdujemy się i czujemy w danej sytuacji. Jeżeli otoczenie luksusów, zamknięcie w złotej klatce przez męża i porzucenie dla niego kariery i marzeń nie jest dla Ciebie szczęściem to może ... to nie jest szczęście? Pomyślałaś o tym w taki sposób?

PS 2 Dobra, skłamałam. To jest moje ulubione zdanie z całej książki: "Ściany od góry do dołu zapełnione były stekami". Nie, to nie jest opis spiżarni. To opis biblioteki. Taki tam chochlik wrzucił "s" przed "tekami" i wyszło co wyszło. Uśmiałam się przy tym jak norka. I niech mi ktoś powie, że błędy w książkach jedynie denerwują.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz