poniedziałek, 26 września 2016

"McDusia" Małgorzaty Musierowicz, czyli ciepłe kluchy po raz dziewiętnasty

U Borejków trwają przygotowania do Świąt. W Poznaniu pojawia się Magdalena Ogorzałek, przez swoje uwielbienie do frytek i innych fast foodów zwana McDusią (przezwisko to wymyślił oczywiście niewyparzony język Idusi Borejko). McDusia pojawia się w Poznaniu ze smutnego powodu, jej zadaniem jest uporządkowanie pewnego mieszkania, w którym „zabrakło czyjegoś głosu”. W Ignacego Grzegorza Strybę, zwykle stoika i mola książkowego, trafia strzała Amora. W Magdusię również trafia strzała, ale niestety uczucia swoje kieruję w stronę Rudzielca, czyli Józin … to jest, Józefa Pałysa. Pepe jako prawdziwy mężczyzna nie bawi się w miłostki tylko twardo stąpa po ziemi. Ale w sumie ta Agata z jego klasy … no i przecież jest jeszcze Trolla!

Wszystko zbiega się ze ślubem Adama i Laury. Tygrys, jak to Tygrys, szaleje. Ale zamiast czupurnego zwierzaka, jakim była wcześniej, możemy zobaczyć spokojną, łagodną dziewczynę … co nie znaczy, że Tygrysek schował już na dobre swoje pazurki. Jak wiadomo śluby w tej rodzinie nie mogą przebiegać normalnie i bez żadnych wypadek. Dwie pary butów, tak na wszelki wypadek, oczywiście zostały zakupione, ale czy ktoś przewidział, że w tym całym świątecznym zamieszaniu straci się suknia ślubna? Kiedy pojawia się nieoczekiwanie Janusz Pyziak największe rozterki ma nie Laura, a Gabrysia, której Janusz wyrządził wiele krzywd.

Sielsko, wiejsko i anielsko. Tak w skrócie mogłabym opisać 19. tom Jeżycjady. Wszystko dobrze się kończy (chociaż jeden wątek jest dość smutny). Mamy powieść niezwykle rodzinną, ciepłą, tak jak większość tomów z tej serii. Ciepła herbata i domowe ciasto, upieczone przez Milę Borejko, uspokoi zszargane nerwy i pozwoli spokojnie się zastanowić. Stół w kuchni na Roosevelta pomieści każdego i wydaje się być magicznym miejscem, gdzie wszelkie troski znikają a miód leje się na rany.

Z tomu na tom wszystko wydaje mi się coraz bardziej naiwne i przesłodzone. Czasami zastanawiam się dlaczego jeszcze tak bardzo przeżywam pojawianie się kolejnych części. Prawie wszyscy bohaterowie z Jeżycjady towarzyszyli mi od dzieciństwa. Traktuję całą serię jak przyjaciele, z którym już nie utrzymuję zbyt częstych kontaktów, ale gdy tylko go spotykam to mamy dużo rzeczy do omówienia. Tak jest z Jeżycjadą. Niby już nie porywa mnie tak jak dawniej, niby już to nie jest to czego oczekuję, ale wspomnienia wszystkich godzin, które spędziłam na pochłanianiu opowieści o rodzinie Borejków, Żaków, Genowefie Pompke, wracają z każdym kolejnym tomem. Nie wielbię już tych książek bezgranicznie i widzę jak bardzo są wyidealizowane - nawet jeżeli pojawiają się tematy trudne, jak ciąża z zaskoczenia, czyjaś śmierć itp. to nadal wszystko w finale kończy się z uśmiechem na ustach. Jeżycjada nadal mnie do siebie przekonują, a czytanie kolejnych tomów jest wróceniem do beztroskich czasów, kiedy nie miałam zmartwień (oprócz matematyki, która jest moim zmartwieniem po dzień dzisiejszy).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz