czwartek, 1 września 2016

Znałam to, zanim stało się modne, czyli „Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął” Jonas Jonasson

Allan Karlsson to człowiek, który właśnie obchodzi swoje setne urodziny. Postanawia coś zmienić w swoim życiu i wyskakuje przez okno domu spokojnej starości. Poznajemy życie Allana, w retrospekcjach, od narodzin aż do momentu umieszczenia go w domu spokojnej starości. Czytelnik razem z nim udaje się w kolejną, być może ostatnią podróż w jego życiu. Jak na stulatka Allan potrafi zaleźć za skórę: kradnie walizkę, ucieka autobusem, zjednuje sobie przyjaciela i stawia na nogi całą policję, a wszystko to w sposób iście rozbrajający. Allan jest szczery i wydaje się niewinny jak dziecko – „wszystko czego chciałem to wysadzać mosty”. Śmiały skok głównego bohatera z okna domu starości staje się nieprzewidywalny w skutkach, zmienia życie wielu ludzi i otwiera im oczy, że nigdy nie jest za późno na zmiany.

„Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął” Jonasa Jonassona to świetna książka. Uśmiałam się przy niej jak norka. Dowcipne dialogi, zwroty akcji i kompletnie nieprzewidywalne wydarzenia. Jednak wiem, że ze względu na język nie wszystkim się ta książka spodoba. Język Jonassona jest specyficzny, przywodzi mi na myśl Terry’ego Pratchetta: podobne zawiązanie akcji, podobna budowa zdań. Jeżeli ktoś lubi Pratchetta to podejrzewam, że „Stulatek…” bardzo mu się spodoba.

W 2014 roku do polskich kin wszedł film na podstawie tej książki. Najpierw premiera miał być 23 maja, aż w końcu udało im się ją zrobić 29 czerwca (gratuluję, premiera w Szwecji była w grudniu 2013 roku). Film podobno miał być „brawurową komedią”. Jak dla mnie – nie leży nawet obok książkowego pierwowzoru. Tak to już jest, że ekranizacje są gorsze niż książki. Bardzo się zawiodłam, ponieważ książka szalenie mi się podobała i miałam nadzieję, że na filmie uśmieję się podobnie. Niestety tak się nie stało. Wydaje mi się, że film jest skierowany do ludzi, którzy książki nie czytali, ponieważ ja cały czas miałam w głowie to, czego w filmie brakowało.

W filmie brakowało sporo rzeczy. Oczywiście, gdyby wiernie zekranizować książkę to film trwałby pewnie z 3 godziny albo więcej. Kompletnie po macoszemu potraktowano retrospekcje – niby są, mamy tam jakieś odniesienie do przeszłości Allana, ale najzabawniejszych fragmentów, przy czytaniu których śmiałam się do łez, nie było. Nie ma przedstawionej całej historii brata Einsteina i jego żony. Niby mamy akcję, ale w książce – tak mi się wydaje – była ona bardziej dynamiczna (albo to ja tak szybko czytam). Podsumowując: zabrakło kilkunastu naprawdę dobrych scen oraz takich, które więcej wyjaśniłyby widzowi – no bo o co chodzi z tą walizką z pieniędzmi? Kim jest ten siwy facet na Bali? No i nie ma przemyśleń o cudownych obszczykapciach, który już na samym początku wywołał u mnie salwy śmiechu. Brakowało tutaj tego narratora w trzeciej osobie, który w książce wszystko wyjaśnia. Zdarzało mi się też w kinie śmiać w innych momentach, niż reszta widowni, ponieważ przypominałam sobie sceny z książki, które wiązały się z tymi na ekranie.

Film mnie zawiódł, ale nie jest zły. Jest taki do obejrzenia, ale żeby się czymś zachwycać – moim zdaniem może osoby, które nie przeczytały książki będą się bardzo dobrze na nim bawić.

Książka jest świetna. Jak już pisałam wyżej, nie każdemu może się spodobać, ale warto spróbować przeczytać, bo a nóż widelec możecie natrafić na książkę, która wywoła u was ból brzucha ze śmiechu.

„Brawurowy film” – nie bardzo. „Brawurowa powieść” – jak najbardziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz